sobota, 31 sierpnia 2013

Jajeczna maseczka do włosów babci Agafii

Proteiny jajeczne intensywnie odżywiają włosy i skórę głowy, natomiast żytni słód jest niezastąpionym źródłem mikroelementów wykazujących regenerujące działanie. Według producenta maseczka ma nabłyszczać, ułatwiać rozczesywanie i silnie odzywiać włosy. :)

Z wielu recenzji, które czytałam na jej temat wynika, że jest zbyt wodnista, trudno ją przez to nałożyć, przecieka przez place, itd. Według mnie konsytencja jest dobra, nie miałam problemu z wydobyciem produktu, chociaż... im bliżej dna tym głębiej trzeba wsadzić palce. ;) Mimo to myślę, że opakowanie jest bardziej poręczne niż np. to Biovaxa, z którym już po drugim użyciu miałam problem. W przypadku Agafii plastikowy słoiczek jest dosyć szeroki i podoba mi się zarówno konsystencja, jak i opakowanie. :) Maseczka jest bardziej rzadka od innych znanych mi produktów (Biovax, Alterra), ale nakłada się ją bardzo przyjemnie i nic nie leci przez palce jak np. odżywka Garniera z awokado i masłem karite. 

Zapach... kompletnie nie dla mnie. Mój pierwszy "niuch" nastawił mnie na wielkie męczarnie podczas trzymania tej maseczki na głowie, myslałam, że nie dam rady. :D Przypomina mi waniliową choinkę do samochodu, a cierpię na chorobę lokomocyjną. Po kilku użyciach jednak się do tego przyzwyczaiłam, bo warto - efekty przerosły moje oczekiwania. :)

Włosy po użyciu są mięciutkie, odżywione i rzeczywiście się błyszczą. Nie jestem w stanie powiedzieć, czy maseczka ułatwia rozczesywanie. Na mokro nie widzę różnicy, ale po wyschnięciu włosy są takie gładkie, że nie mam żadnych problemów z przeczesaniem ich w trakcie dnia. Radziłabym jednak uważać, żeby tej maseczki nie przedawkować, bo ze względu na proteiny jajeczne obecne na samym początku składu może w nadmiarze obciążyć włosy. Pod koniec tygodnia moje włosy wręcz się Agafii domagają i aż miło jest jej użyć. :D Myślę, że aplikowana raz w tygodniu pomaga utrzymać włosy odpowiednio odżywione i taka dawka protein pomaga im przetrwać te siedem dni.

Maseczka jest tania, kosztuje około 15zł za 300ml. Co do wydajności to stosowana raz na tydzień starcza na około miesiąc, ale ja po prostu lubię używać duuużo maseczki, żeby mieć pewność, że dotrze do każego włoska. :)

Na pewno kupię ponownie, ale dopiero po wypróbowaniu reszty produktów z tej serii. Mam nadzieję, że zapach maseczki drożdżowej jest o niebo lepszy niż jajecznej... :)

piątek, 30 sierpnia 2013

Henna Khadi - Ciemny brąz + 1/3 orzechowego brązu

Zacznę dosyć niepochlebnie od minusa - henna na moich włosach wypłukuje się bardzo szybko. Może jest to wina moich wysokoporowatych włosów, a może tego, że jestem zmuszona myć codziennie skórę głowy szmaponem z slsem... nie mam pojęcia. Mam sporo siwych włosów (stres? uwarunkowanie genetyczne?) i już po dwóch tygodniach z powrotem mam pełno srebrnych niteczek. Dobrze, że henna nie niszczy włosów, a wręcz przeciwnie - sprawia, że są mocniejsze, bardziej lśniące i wizualnie jest ich więcej. Szkoda tylko, że kolor tak szybko się wypłukuje, bo jeśli mam co miesiąc farbować włosy za 30zł, to jest to trochę droga inwestycja. ;)

Kolor wyszedł po prostu cudowny, ciemny, głęboki, ale - co niesamowicie mi się podoba - to nadal brąz. :) Wydaje mi się, że przez dorzucenie orzecha odcień nie wyszedł chłodny, ale delikatnie się ocieplił. Dzięki temu pozbyłam się miedzianych refleksów z jasnego brązu i uzyskałam ładną, ciemną czekoladę.

Po lewej jasny brąz, a po prawej ciemny + orzech.

A jednak włosy trochę urosły. :D Ostatnio myślałam, że stanęły w miejscu, ale na szczęście coś tam się z nimi dzieje. Zawzięcie schodzę też z grzywki, tylko tak mnie denerwuje, że mam ochotę znowu coś z nią zrobić. Z drugiej strony szkoda mi ponad pół roku zapuszczania. :<

Zdjęcie w cieniu nieco lepiej oddaje prawdziwy kolor włosów, chociaż to też nie do końca to. Niestety zdjęcie telefonem nieco go przekłamuje.



Za jakiś czas mam ochotę spróbować z samym ciemnym brązem. Jestem niesamowicie ciekawa, czy odcień faktycznie wyjdzie w chłodnej tonacji. Zastanawiam się też, czy przetrzymanie henny dłużej niż dwie godziny sprawi, że kolor będzie utrzymywał się dłużej... Albo dorzucenie do mieszanki czarnej herbaty. Byle nie wyszedł czarny, bo nie czuję się w nim za dobrze. :D

czwartek, 29 sierpnia 2013

Lioele, Vita Shake Pack

źródło: www.testerkorea.com
Moje pierwsze azjatyckie maseczki. :) Urzekły mnie przede wszystkim swoim prześlicznym opakowaniem: kolorowe trójkąciki aż proszą się o kupno i wypróbowanie owocowej pielęgnacji. W sumie kupiłam sześć losowych maseczek i z chęcią zaopatrzyłabym się w pełnowymiarowe opakowanie, gdyby nie cena - jak dla mnie troszeczkę za wysoka, mimo że znajduje się tam chyba z 20 takich maseczek. Idea owocowego shake'a jest po prostu świetna, mamy do wyboru bodajże 6 różnych rodzajów trójkącików i nie ma mowy o nudzie. Posiadając pełnowymiarowe opakowanie możemy wybierać do woli i żadna rutyna nie wchodzi w grę. :)

Myślę, że tego typu kosmetyki mogą okazać się miłym urozmaiceniem codziennej pielęgnacji twarzy. Aplikacja jest bardzo przyjemna, bo zaraz po otwarciu unosi się śliczny owocowy zapach, a opakowanie po prostu cieszy oczy. :D



Żurawina - zwalcza problemy skórne i nawilża.
Nałożyłam ją kiedy moja twarz przeżywała hormonalny kryzys przed okresem, a więc kiedy pojawiało się na niej sporo niespodzianek i wielkich czerwonych gul. Przeznaczona jest do cery problematycznej, miałam więc nadzieję, że pomoże mi złagodzić ten ciężki dla mnie czas. Czy sobie z tym poradziła? Nie wydaje mi się... Skóra była przyjemnie nawilżona, ale wypryski nadal czerwone. Na drugi dzień wyskoczyło mi ich jeszcze więcej. :D Nie jest to maseczka od zadań specjalnych, ale liczyłam na to, że pomoże mi na istniejące już niedoskonałości. W końcu od tego jest wg obietnic producenta.
Największym plusem żurawiny jest słodki, soczysty zapach. :)


Jabłko/mango - głęboko nawilża i usuwa martwe komórki, pozostawiając skórę gładką.
Po zmyciu maseczki skóra była jasna i nawilżona. Najbardziej spodobało mi się uczucie napięcia, ale proszę tego nie mylić ze ściągnięciem. ;) Twarz była jędrna i odżywiona. Największą zaletą tej maseczki jest gładka cera. Na trzeci dzień zauważyłam, że zamkniętych zaskórników jest mniej - szok. A w dodatku są mniej wypukłe. Jestem po prostu zachwycona! *__* Żałuję, że drugie opakowanie maseczki z jabłko i mango było fabrycznie otwarte na miejscu łączenia i zawartość po prostu wyschła. :<


Cytryna - pomaga zachować skórę jasną; uspokaja i nawilża.
Podobała mi się najmniej ze względu na chemiczny, cytrynowy zapach. Jak proszek do czyszczenia łazienki o zapachu cytrusów. Po zmyciu cera była nawilżona, co do rozjaśnienia skóry trudno mi się wypowiedzieć. Być może po dłuższym stosowaniu... ;) Po Ginverze jestem przekonana o tym, że azjatyckie kosmetyki przeznaczone do rozjaśniania cery naprawdę działają, tyle że potrzebują czasu. Mimo to nie zamierzam kupić cytryny, chyba że trafi do mnie losowo, cóż... Nie będę miała wyjścia. ;D




Borówka - koi skórę, nawilża i odżywia.
W porównaniu z poprzedniczką, blueberry pachnie bardzo ładnie. Wyrównuje koloryt cery, pozostawia po sobie przyjemne uczucie, jak gdyby skóra natychmiast się zrelaksowała i odprężyła. Niestety efekt nie trwał zbyt długo przez co nie zostanie moim faworytem. Jednak ogólna ocena tej maseczki zdecydowanie na plus. ;)







Wszystkie maseczki mają konsystencję owocowego musu i bardzo przyjemnie się je nakłada. Mam wrażenie, że wszystkie działają identycznie (poza moim ukochanym mango!), ale mimo to kiedyś znowu je zamówię, bo cieszą oko swoim kolorowym opakowaniem i potrafią urozmaicić codzienną pielęgnację twarzy. :)

sobota, 24 sierpnia 2013

Tołpa, Dermo Face Sebio (regenerujący krem korygujący na noc)

"Służy do walki z niedoskonałościami skóry w czasie snu. Reguluje wydzielanie sebum, odblokowuje pory i działa antybakteryjnie. Zapobiega powstawaniu grudek, krostek i zaskórników oraz przyspiesza eliminację zmian. Łagodzi podrażnienia i zaczerwienienia. Jednym zdaniem: rano skóra jest zregenerowana i ma wyrównany koloryt."

Krem zamknięty jest w aluminiowej tubce, co jest bardzo higieniczne, bo nie ma styczności z powietrzem i nic niepożądanego nie będzie się w nim rozwijało. Bardzo podoba mi się ten pomysł, czuję taki psychiczny komfort wiedząc, że nie muszę maczać paluchów w jakimś tam słoiczku, tylko mogę wycisnąć tyle produktu ile potrzebuję. :D 

Kolejną zaletą jest szata graficzna zarówno kartonika, jak i tubki. Przypominają mi apteczne kosmetyki, a krem ten przecież kupiłam w Rossmannie (prawdę mówiąc nigdzie indziej produktów Tołpy nie widziałam). Wygląd jest nienachalny, taki... konkretny i zarazem fachowy? Przejrzyście podane są wszystkie najwazniejsze informacje na temat kremu. 

Co jeszcze rzuciło mi się w oczy i bardzo spodobało? Porady wewnąrz kartonika po rozcięciu i w ogóle wszelkie opisy. :) Widać, że są skierowane do młodych kobiet, ale z drugiej strony producent nie przegina i nie popada w skrajność. ;)

Koszt tego kremu to około 33zł. Jest wydajny, bo stosuję go już codziennie od trzech miesięcy i zostało mi go jeszcze na około tydzień. Pachnie specyficznie... ale mi to w ogóle nie przeszkadza. Przez pierwsze parę dni byłam wniebowzięta - rano moja twarz była idealna, nie wyskoczyło mi nic innego, a skóra nawet na czole była czysta i matowa. :D Nie mogłam uwierzyć, że spotkał mnie taki cud. Wszystkie kremy jakie dotąd stosowałam nie pomagały na moje uparte i bardzo tłuste czoło. Niestety po tych paru dniach czoło przyzywczaiło się do Tołpy i znowu zaczęło być niegrzeczne, ale ogólne działanie kremu utrzymuje się cały czas. :)

Rzeczywiście jest lekki i nie zapycha, rano skóra wygląda na zdrową, zaczerwienienia są, ale niewielkie. Co do zaskórników nie jestem pewna, czy na nie działa. Raz jest ich więcej, raz mniej, trudno mi to ocenić, grunt, że po tym kremie nie miałam żadnego mega wysypu.

Bardzo się z Tołpą polubiłam i będę do niej co jakiś czas wracać. :) Pomaga utrzymać mi moją twarz w dobrym stanie, a paskudne niespodzianki pojawiają się po niej rzadziej. Najważniejszym plusem, który bije na głowę całą resztę jest to, że w ogóle nie wysusza. Spodziewałam się wielkiego przesuszenia, bo przecież jest to krem do cery tłustej i trądzikowej, a tutaj spotkała mnie przemiła niespodzianka. :) Cera jest czysta, matowa i zarazem przyjemnie nawilżona. 

piątek, 23 sierpnia 2013

Maseczka do włosów z siemienia lnianego

Parokrotnie podchodziłam do przygotowania żelu z nasion lnu, jednak ani razu jego konsystencja mnie nie zadawalała. Była zbyt wodnista i nie było żadnego śladu po wychwalanym pod niebiosa przez inne dziewczyny "glutku". Ze dwa razy nałożyłam takie coś na włosy, ale oczywiście żadnego działania nie było i - co tu dużo mówić - zniechęciłam się do dalszych prób. ;) Parę dni temu znowu farbowałam włosy henną i bardzo cierpiałam z powodu wysuszonych końcówek. Olejowanie Amlą pomogłoby uporać mi się z tym problemem w przeciągu tygodnia, ale nie chciałam czekać. Postanowiłam dać ostatnią szansę niepozornym nasionkom. :)



Do małego garnka wsypałam dwie łyżki siemienia i zalałam je dwoma szklankami wody. Gotowałam wszystko na średnim ogniu przez około 20 minut, następnie przecedziłam przez drobne metalowe sitko i odstawiłam moją miksturę do wystygnięcia. Była brązowa, ale znowu nie przypominała glutka, mimo to chciałam znowu spróbować nałożyć ją na włosy. Bardzo się zdziwiłam, kiedy po wystygnięciu naprawdę zrobił się glutek. :D Czym prędzej umyłam włosy i nałożyłam na nie maseczkę. Niestety nie miałam żadnego czepka albo reklamówki, więc przesiedziałam z mokrą głową 30 minut.

Nie miałam problemu ze spłukaniem glutka, chociaż podczas nakładania miałam niezłego stracha, że on po prosty zaschnie i zrobi twardą skorupę, której się nie pozbędę. ^^" Nic się takiego na szczęście nie stało, a efekt po okazał się być cudowny. Po wyschnięciu włosy były mięciutkie, idealnie nawilżone, okiełznane, dociążone - same ochy i achy. :D Na drugi dzień od maseczki włosy nadal są takie milutkie i grzeczne, co bardzo mnie zdziwiło. Nie wymagają żadnego dodatkowego nawilżenia, czy zabezpieczenia w postaci silikonowego serum.

Bardzo się cieszę, że w końcu udało mi się ugotować mojego glutka, bo sprawuje się fantastycznie! :D Za parę złotych można zaopatrzyć się w bardzo wydajną i wielofunkcyjną maseczkę, którą można użyć zarówno do włosów, jak i do twarzy, czy nawet całego ciała. Mam zamiar kombinować z zastosowaniem żelu lnianego na różne sposoby i przysięgam być mu wierna po wsze czasy. ;)

czwartek, 22 sierpnia 2013

Mrs. Potter's, Balsam do włosów z aloesem, jedwabiem i białą herbatą

Myślałam, że zrobiłam niezły interes kupując 500ml balsamu za około 7zł, ale niestety - moje włosy go nie polubiły. Początkowo byłam zachwycona zapachem i aloesem w składzie, ale wyszło szydło z worka podczas mojego tygodniowego wyjazdu... Otóż strasznie wysuszył mi końcówki, zapewne przez alkohol w składzie. :< Nie spodziewałam się tego, bo ten składnik nigdy nie był mi straszny. W domu co jakiś czas funduję włosom poważne nawilżenie, tymczasem na wyjeździe wiadomo, że nie ma się czasu na takie rzeczy.

Jako pierwsze O sprawuje się dobrze i tak też zamierzam ten balsam wykorzystać... ale nie tylko. ;) Przerażona jego ilością postanowiłam spożytkować go też na inne sposoby, aby nie odmawiać sobie kupna nowych kosmetyków do włosów.

Nieźle sprawuje się jako krem do golenia nóg, jeśli nie mamy niczego innego pod ręką. Jedynym minusem jest jego gęstość, przez co potrafi nieźle zapchać jednorazową maszynkę. Mimo to przyjemnie nawilża skórę na nogach i co najważniejsze - nie jest podrażniona po goleniu. :)

Nigdy nie wpadłabym na odżywkowanie dłoni, gdyby nie Czarownicująca. Nie spodziewałam się tego, ale użycie Mrs. Potter's do dłoni było strzałem w dziesiątkę. :D Świetnie nawilża i wygładza, zwłaszcza wierzch dłoni. Wyciskam pokaźną ilość balsamu i rozprowadzam go na dłoniach, czekam ze dwie minutki i zmywam. Skóra jest delikatna i wygładzona, ale lubię użyć po wszystkim jeszcze krem do rąk i efekt jest po prostu wspaniały. Czuję się jakbym zrobiła sobie mini spa dla dłoni i to w zaledwie parę minut. :)

A co z "natural extracts"? Są, ale w środku składu. Chciałam sprawić sobie na lato jakąś lekką odżywkę z silikonami, ale chyba nie trafiłam na właściwy produkt. Nawilżenia nie zauważyłam, tak samo odbudowy... Szkoda, bo zapach bardzo mi się podoba. :) Cóż, mimo tylu niewłosowych zalet nie kupię ponownie.

niedziela, 18 sierpnia 2013

Khadi Amla


Próbowałam już wielu olejków i moim zdecydowanym faworytem był Khadi na szybszy porost włosów... do czasu kiedy kupiłam Amlę, która jest po prostu fantastyczna. :D

Po pierwsze: bosko nabłyszcza włosy. Już po pierwszym użyciu przeżyłam pozytywny szok. Takich błyszczących włosów nie miałam chyba w całym swoim życiu. Sumienne wcieram Amlę 3x w tygodniu i muszę stwierdzić, że zarówno włosy na całej długości, jak i przy skórze głowy są gładkie, super odżywione i... nieziemsko błyszczą. :D Wyglądają na zdrowe i zadbane. Zdradzę jeszcze mój mały sekret - po zmyciu olejku nakładam na niego Seboradin regenerujący i efekt jest po prostu cudowny. <3 Nie dość, że włosy są błyszczące i gładkie, to przez balsam dodatkowo stają się mięciutkie i idealnie dociążone. :)

Po drugie: włosy rosną szybciej. Mimo że nie jest to olejek typowo na porost, długość moich kłaków znacząco się zmieniła. Nie potrafię mierzyć pasemka kontrolnego, ale na oko... czyżby włosy urosły mi o 2-3cm? :) Nie dość, że Amla nabłyszcza i odżywia włosy po same końce, według mnie stymuluje je rownież do wzrostu. Pielęgnuje włosy lepiej niż jasny Khadi i dodatkowo zwiększa porost, pojawia się pełno baby hair... Czego chcieć więcej? :D

Największym plusem jest delikatny zapach, który kojarzy mi się z prażonymi orzechami. :) Przy Khadi stymulującym wzrost nie miałam problemu z jego zapachem, polubiłam go, ale trzeba mu przyznać, że był ciężki i duszący. Tymczasem używanie Amli jest bardzo przyjemne. :) 

Trzeba pamiętać, żeby energicznie potrząsnąć buteleczką przed każdym użyciem, ponieważ ziółka lubią przyklejać się do dna. :) Na początku stosowałam Amlę bez potrząsania i dziwiłam się dlaczego na zdjęciach w internecie ten olejek jest czarny. Dopiero potem zauważyłam osad i nagle mnie olśniło. :D

czwartek, 15 sierpnia 2013

Krem BB - Mizon, Snail Repair

Zawiera 45% śluzu ślimaka i wspomaga regenerację skóry. Działa przeciwstarzeniowo dzięki zawartości kwasu hialuronowego, wyrównuje koloryt, nadaje skórze gładkość... chyba jak każdy bebik z Azji. :) 

Muszę przyznać, że Mizon jest bardzo wymagającym kosmetykiem. Nieco się wykosztowałam na pełnowymiarowe opakowanie i byłam przerażona, kiedy użyłam go po raz pierwszy na oczyszczoną twarz. Podkreślił wszystkie suche skórki (nie miałam pojęcia, że aż tyle ich jest ^^") i pozostawił na skórze jasne smugi. Byłam załamana, bo cenowo do najtańszych BB nie należy, ale przynajmniej mam nauczkę na przyszłość, żeby zamawiać próbki i testować, testować, testować... ;)

Załamana na drugi dzień postanowiłam nałożyć krem nawilżający i dopiero wtedy Mizon. Odczułam ogromną ulgę, kiedy rozprowadził się bardzo ładnie i faktycznie wyrównał koloryt. :D Niestety jeden problem wciąż pozostał - ten BB jest dla mnie zdecydowanie za jasny. Kupiłam go w okresie wakacyjnym, a więc moja cera zdążyła się już opalić. Mam cichą nadzieję, że jesienią Mizon będzie na mnie lepiej leżał. Póki co używam go na zmianę z innymi bebikami i staram się jakoś stopniować jego ilość, żeby moja twarz wyglądała naturalnie i zdrowo. ^^" Mimo wszystko nie jest z nim chyba aż tak źle, skoro TŻ tylko raz stwierdził, że wyglądam straaaaasznie blado. ;)



Mizon ma bardzo jasny kolor o beżowym odcieniu. Trudno wypowiedzieć mi się na temat krycia... Staram się nakładać bardzo cienką warstwę, aby nie przesadzić. Plusem jest na pewno to, że i ten BB mnie nie zapchał. :) Pachnie standardowo, jak podkład, ma delikatny kremowy zapach - dla mnie ledwo wyczuwalny. Co do regeneracji skóry, nie zauważyłam nic nowego, ani poprawy, ani pogorszenia stanu cery. 

Ot, taki bielutki kremik... ;)

wtorek, 13 sierpnia 2013

Aktualizacja włosów: sierpień

Włosy sobie rosną i rosną... ale nieuchronnie zbliża się termin podcięcia końcówek, który planuję na początek września. Zawsze bardzo to przeżywam, ale od czasu, kiedy zaczęłąm "świadomą pielęgnację" zaciskam zęby i co trzy miesiące chodzę do fryzjera na podcięcie dosłownie paru centymetrów, aby pozbyć się zniszczonych partii. Póki co podcięte końcówki w ogóle mi się nie rozdwajają i zniszczone włosy pochodzą wyłącznie z czasu, kiedy za pielęgnację uważałam szampon i jakąś tam odżywkę. :)


Ostatnio w pielęgnacji towarzyszyły mi:

Szampon Seboradin Niger - bardzo wydajny, aż za bardzo... Starczył mi na trzy miesiące codziennego stosowania, jednak solo w ogóle się nie sprawdził. Włosy były po nim dłużej świeże, ale skóra głowy była podrażniona i swędząca. Dopiero po dołożeniu do niego balsamu regenerującego z tej samej firmy udało mi się go wykończyć bez wyżej wymienionych niedogodności.

Szampon piwny Barwa - wspaniały, cudowny! :D Dobrze zmywa oleje i oczyszcza skórę głowy, nie zawiera silikonów... czego chcieć więcej? :D Jestem zmuszona myć włosy codziennie i ten szampon w ogóle nie podrażnił mojego skalpu jak w wypadku Seboradinu. Co prawda zawiera SLS, ale niestety nie mogę używać szamponów, które nie mają go w składzie, ponieważ nie domywają mojej przetłuszczającej się skóry głowy i zwiększa to wypadanie włosów. Co do obietnic producenta - nie wymagam od szamponu cudów, szampon ma po prostu dobrze myć i nie podrażniać. :)

Biały jeleń, Hipoalergiczny szampon do włosów z orzechem włoskim - dobrze myje, dobrze zmywa oleje, nie podrażnia. Ale - bardzo wysuszył mi końcówki włosów, byłam w szoku kiedy po wyschnięciu były szorstkie w dotyku po raz pierwszy od ponad pół roku. Do włosów w idealnym stanie nadaje się super, ja notomiast myję nim tylko skalp i tutaj sprawuje się w porządku.

Balsam Seboradin regenerujący - co tu dużo mówić, mój numero uno. :D

Mrs. Potter's, Balsam do włosów z aloesem, jedwabiem i białą herbatą - jako lekka odżywka sprawdza się bardzo dobrze, zwłaszcza jako pierwsze O w metodzie OMO. Zaczęłam stosować ją całkiem niedawno, więc wolę wstrzymać się póki co z opinią. :)

Joanna, Z apteczki babuni, Balsam nawilżająco-regenerujący - baaaaardzo wydajny. Prawdę mówiąc mam go już dosyć, ponieważ chcę przetestować innego odżywki bez spłukiwania, a tutaj tyle go jeszcze jest... ;D Świetnie wygładza spuszone włosy i co najważniejsze - nie obciąża ich, jeśli nałoży się go od ucha w dół.

Alterra, Maska granat i aloes - nie mam pojęcia ile już opakowań zużyłam. Jest po prostu bardzo dobra i lubię do niej wrócić, zwłaszcza, że świetnie nawilża moje włosy i po jej użyciu mają po prostu dobry dzień.

Marion, Natura Silk - wolę dmuchać na zimne i zabezpieczać końcówki silikonami. Z tego co mi wiadomo te w Marionie są lekkie i łatwo zmywalne. Opakowanie 50ml stosuję codziennie od czterech miesięcy i końca nie widać. :)

Khadi, Olejek Amla - zdecydowanie lepszy od swojego jaśniejszego brata, zwłaszcza jeśli chodzi o nabłyszczanie i odżywianie włosów. Dużym plusem jest to, że sporo urosły przez ostatni miesiąc i śmiem twierdzić, że to efekt sumiennego wcierania Amli trzy razy w tygodniu. :D


Chciałabym zaopatrzyć się w jakieś odżywki/maseczki babci Agafii, ale ostatnio kupiłam sobie trochę azjatyckich kosmetyków i zakupy rosyjskie odkładam na następny miesiąc, żeby nie wpaść w szał kupowania. ;D

piątek, 9 sierpnia 2013

Seboradin, Balsam regenerujący

Źródło:
www.seboradin.pl

"Zawiera korzeń żeń-szenia, który pobudza włosy do odrostu, odżywia, energizuje, dotlenia skórę głowy i włosy. Działa regenerująco i tonizująco. Ekstrakt z czarnej rzodkwi wzmacnia włosy, stymuluje je do wzrostu, zapobiega wypadaniu, łamaniu się włosów. Witaminy, mikroelementy, olejek rycynowy, olej jojoba pielęgnują, odżywiają, nawilżają, nadają gładkość, połysk na całej długości włosów. Balsam ułatwia rozczesywanie włosów. Stosowany systematycznie przez okres min. 2-3 tyg. sprawia, że włosy są zregenerowane, odżywione, nawilżone, lśniące i miękkie. Odzyskują zdrowie i piękny wygląd. Preparat zawiera naturalne antyoksydanty zawarte w ekstraktach ziołowych."

Mój ukochany balsam, dzięki któremu mam zapewniony good hair day. ;) Uwielbiam używać go na co dzień, świetnie ujarzmia moje baby hair i malutkie włoski na linii czoła i przy lewym zakolu, gdzie mam niesforny wicherek i przedziałek. Producent zaleca trzymać go na włosach 3-5 min., ale czasem zdarzy mi się przetrzymać ten czas nawet do 30 minut. Mam cichą nadzieję, że wówczas więcej dobroczynnych składników ma szansę wniknąć w głąb włosa. :)

Włosy jak wypadały tak wypadają, niestety na to balsam nie pomógł, ale kupiłam go po to, aby nawilżał i wygładzał. I tutaj sprawuje się świetnie. Już podczas spłukiwania czuć zmianę w strukturze włosów. Po wyschnięciu rzeczywiście są mięciutkie, gładkie i nawilżone. Nie chciało mi się wierzyć w efekt wow, zanim nie przekonałam się na własnej skórze, że Seboradin regenerujący działa cuda. :D

Pachnie delikatnie, ziołowo, według mnie przyjemnie. Na moich włosach zapach utrzymuje się nawet do kilku godzin po użyciu, ale bardzo go lubię. Jedyne do czego mogę się przyczepić to okropna butelka, z której trudno wycisnąć balsam nawet wtedy, kiedy jest go pełno. ^^"

Co jakiś czas lubię wracać do tego produktu, bo jest naprawdę bardzo dobry i co najważniejsze - działa. Spełnia swoje dwa najważniesze (według mnie) obietnice - nawilża i wygładza włosy.

wtorek, 6 sierpnia 2013

Krem BB - Skinfood, Good Afternoon Apple Cinnamon


Apple Cinnamon od Skinfooda to mój drugi BB, który kupiłam w pełnowymiarowym opakowaniu. Według mnie jego dwa największe atuty to śliczne opakowanie i słodki zapach przypominający gumę do żucia. :) Wybrałam odcień #1, ponieważ zawsze cierpiałam na syndrom źle dobranego podkładu, który niby był jasny, ale po zaaplikowaniu na twarz przybierał formę pomarańczowej, ciemnej maski, która odznaczała się od szyi i reszty ciała. Jak się potem okazało #1 był strzałem w dziesiąkę. :D Jest to jasny beż z żółtymi tonami, który wygląda naturalnie na mojej twarzy.


Na mojej tłustej cerze sprawdził się dobrze, lepiej niż zwykłe, "nasze" podkłady. Wyszłam z założenia, że na moją cerę żadne matujące produkty nie działają i prędzej czy później zaczyna się ona nieładnie świecić i poprawki w ciągu dnia są po prostu niezbędne. Wzięłam więc BB rozjaśniający i nie żałuję. :) Zaraz po nałożeniu koloryt jest wyrównany, cera jest mięciutka, jasna, promienna... same ochy i achy. :D Bardzo dobrze kryje niewielkie przebarwienia i krostki, wygładza rozszerzone pory, lecz z większymi, czerwonymi wypryskami sobie nie poradzi. Mogę jednak stwierdzić, że dla mnie krycie jest zadawalające. W ciągu dnia oczywiście się ściera, ale całkiem sporo zostaje go do wieczora.

Najważniejszą zaletą tego BB jest to, że nie zapycha mojej cery skłonnej do zanieczyszeń. Po niektórych produktach potrafię mieć wysyp zaskórników zamkniętych, które mogę częściowo usunać poprzez wizytę u kosmetyczki. W przypadku Apple Cinnamon nic takiego się nie dzieje, ale może być to też zasługa zmywania makijażu olejkami i następnie mydełkiem Aleppo.


Mam jasną karnację o ciepłym odcieniu, także #1 naprawdę mi pasuje, czego nie mogę powiedzieć o Mizonie, który jest wręcz... biały. ^^ Chociaż również posiada żółte tony, jak Apple Cinnamon.

Jak na razie jestem bardzo zadowolona z mojego pierwszego produktu Good Afternoon i na pewno będę polowała na jakieś inne kremiki z tej serii. :D

sobota, 3 sierpnia 2013

Ginvera, Whitening Marvel Gel

Usuwa martwe komórki skóry, zaskórniki otwarte, zwęża pory, rozjaśnia przebarwienia i blizny, ogranicza przetłuszczanie się skóry, rozjaśnia cerę i wyrównuje jej koloryt, wygładza... Producent obiecuje wieeele, jak jest naprawdę z wybielającym żelem z Ginvery? ;)

Muszę powiedzieć, że jak na kosmetyk z Azji, cenowo nie jest źle. Spotkałam się z wieloma produktami, które miały mniejszą objętość, a trzeba było za nie zapłacić o wiele więcej niż w przypadku żelu Ginvery. Kosztuje około 50zł za 60 ml, więc całkiem przyzwoicie, zwłaszcza, że opakowanie wystarczyło mi na około dwa miesiące codziennego używania.

I teraz najważniejsze pytanie, czy działa... ;) Z czystym sercem mogę stwierdzić, że tak! Po dwóch miesiącach stosowania cera naprawdę jest jaśniejsza, a właśnie w tym celu kupiłam Ginverę. Budzę się rano i nie mogę wyjść z podziwu, jak bardzo jest gładka, promienna i wypoczęta. :) Co do usuwania zaskórników mogę powiedzieć, że mój nosek robi się coraz bardziej gładki i "czysty".

Używałam żelu jako codziennego peelingu enzymatycznego, po oczyszczeniu skóry masuję nim twarz przez około minutę i zmywam wodą. Po takim zabiegu skóra jest mięciutka, delikatna, wygładzona i gotowa na nałożenie jakiejś maseczki lub kremu. Starałam się stosować Ginverę tylko raz na dzień, ale efekt zaraz po był taki świetny, że bywały tygodnie, kiedy używałam jej rano i wieczorem. :D Fakt ten wpływa na jej korzyść, jest bardzo wydajna.

Nie jestem natomiast pewna tego, czy pomaga pozbyć się przebarwień. Blizn nie posiadam, a przebarwienia zawsze w końcu mi schodziły, nie cierpiałam jakoś za bardzo z tego powodu. Ale myślę, że skoro ogólnie moja cera stała się jaśniejsza, żel ma także wpływ na redukcję przebarwień, bądź ich szybsze pozbycie się.

Regulacja wydzielania sebum... Od okresu dojrzewania mam problem z błyszczeniem się twarzy, od paru miesięcy udało mi się je zredukować (ale problem nadal jest), jednak wątpię, aby Ginvera się do tego przyczyniła. ;)

Nieco sceptycznie podchodzę do pomysłu, że zrolowane "paprochy" to martwy naskórek. Mimo to koncepcja jest ciekawa i w pewnym stopniu widowiskowa. :D Pod wpływem kontaktu ze skórą żel zamienia się w malutkie paprochy.


Muszę też wspomnieć o cudownym zapachu, który mimo tego, że jest delilkatny i subtelny, pachnie prawdziwą zieloną herbatą. Ekstrakt z jej liści jest na początku składu, co bardzo się chwali.

Na pewno kupię ponownie, ale nie w najbliższym czasie, ponieważ pełno jest azjatyckich kosmetyków, na które mam chrapkę. ;)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...